Kiedy Wacław Szukiewicz opracował technologię produkcji sztucznej gumy przy użyciu spirytusu z ziemniaków, tytuły zagranicznych gazet krzyczały, że Polacy potrafią zrobić oponę z kartofla. Tak się zaczęła historia opon Dębica. Wspaniałe opowieści o polskich wynalazkach i wielkim przedsięwzięciu, które zjednoczyło marzycieli i geniuszy, odnajdziemy w Muzeum Centralnego Okręgu Przemysłowego w Stalowej Woli. Bawi i uczy, wciąga w świat fabryk i produkcji. Jest jednym z najbardziej inspirujących miejsc do odkrycia w Polsce.
Guma, stal, chemikalia, samochody, pistolety, samoloty – zdolne do ich produkcji fabryki rosły w tempie błyskawicznym, razem z drogami, koleją, wielką energetyczną infrastrukturą. W Centralnym Okręgu Przemysłowym wybudowano też idealne miasto dla pracowników Zakładów Południowych – Stalową Wolę. Właśnie tu, w sercu COP powstało muzeum o największym gospodarczym przedsięwzięciu II Rzeczpospolitej.
Historia COP-u
Gdy przyrównać Stalową Wolę do mapy sprzed stu lat, to widać, że to centrum Polski. Fabryki Centralnego Okręgu Przemysłowego umiejscowiono w takiej samej odległości od granic z III Rzeszą, jak i Związkiem Sowieckim, bowiem z obu stron widziano zagrożenie. Były też powody społeczne takiej, a nie innej lokalizacji COP-u. Galicja cierpiała z powodu przeludnienia. Na początku XX wieku rozdrobnienie gospodarstw było już tak wielkie, że wieś głodowała, chociaż była producentem żywności.
Władze Polski, widząc, jak Niemcy i Rosjanie zbroją się, wydając ogromne kwoty na nowe technologie wojenne, rozumiały, że jeśli kraj nie zainwestuje w nowoczesną gospodarkę, nie wytrzyma konfrontacji na polu bitwy. Słusznie też doszły do wniosku, że postawienie na rozwój przemysłu jest szansą na rozwiązanie także innych problemów, jakimi były: bezrobocie, bieda i strajki. Tak powstała decyzja, by założyć COP i produkować w nim najnowocześniejszą, super tajną broń. Na Kielecczyźnie powstał okręg surowcowy, w Lubelskiem – aprowizacyjny, a w strefie sandomierskiej zaczęto intensywnie budować przemysł. Strefa leżała w widłach Wisły i Sanu – rzek, które podobnie jak od południa Karpaty stanowiły naturalną barierę geograficzną. W tym trójkącie bezpieczeństwa postanowiono ulokować strategiczne fabryki.
Idea potrzebuje ludzi i COP znalazł wspaniałych sojuszników o nieprzeciętnej inteligencji i wiedzy. Wędrówka ich śladem to jedna z najbardziej inspirujących lekcji, jaką można przeżyć w Stalowej Woli. Muzeum nie ogranicza się do fabryk, które w międzywojniu wyrosły na Podkarpaciu, ale szeroką falą pędzi przez polską myśl techniczną tamtego czasu, pokazuje jak wcielano w życie patenty i wynalazki, a patriotyzm utożsamiany był z budowaniem silnej gospodarki i dobrobytu.
Muzeum COP-u
Muzeum COP powstało w dawnych warsztatach „szkoły szkół”, jak w Stalowej Woli nazywa się Zespół Szkół nr 1 im. gen. Władysława Sikorskiego, bo to ona kontynuowała tradycje szkolnictwa zawodowego zapoczątkowanego przed wojną wraz z budową Zakładów Południowych - dziś Huty Stalowa Wola. Koncepcja muzeum wspaniale łączy świat dzieci i dorosłych. Zaprojektowano je tak, by odkryć dokonywali zarówno ci, którzy już sporo wiedzą o COP, jak i nowicjusze na polu historii polskich wynalazków. Niecierpliwych kilkulatków intrygują ruchome tabliczki w ścianach, oglądanie filmu przez peryskop, podróż pociągiem i okazja do założenia stroju hutnika, w jakim robotnicy mogli się zbliżyć do gigantycznego pieca, w którym przetapiano stal. W miasteczku dla dzieci mogą zabawić się w budowlańca, elektryka czy strażaka. Dorośli z zachwytem oglądają ściany pełne patentów, które Ignacy Mościcki podarował polskiemu narodowi, niezawodne pistolety visy i rewolucyjny peryskop polskiej konstrukcji. Chętnie też zabierają się do układania pierwszej strony Kuriera Codziennego z najnowszymi doniesieniami o rozpędzonej jak luxtorpeda budowie COP.
W Muzeum pokazano, jak wynalazki poprawiały warunki życia, gwarantowały cywilizacyjny postęp. „To jest mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”, powiedział Neil Armstrong, kiedy stanął na Księżycu. Zanim tam dotarł wykonano tysiące małych kroków. Na linii czasu wynalazków, na długo przed monokryształami, dzięki którym zbudowano smartfon, odnajdziemy więc sól, którą 6 000 lat p.n.e. zaczęto stosować do konserwacji mięsa, przez co łatwiejsze stały się dalekie wyprawy i eksploracja świata. Potem koło, liczydło, cement, lampa naftowa Łukasiewicza – jedna z wielu polskich cegiełek w historii postępu. W muzealnym laboratorium, gdzie wśród próbówek organizowane są warsztaty z chemii, można podumać nad własnym sposobem na ułatwienie życia. Uczniom najczęściej przychodzi do głowy robot do odrabiania lekcji. Patent na to odkrycie można sobie wydrukować!
Na młodych odkrywców patrzą tu ze ściany Eugeniusz Kwiatkowski i Ignacy Mościcki. Obaj byli chemikami i obaj pracowali nad otworzeniem w 1930 roku Państwowej Fabryki Związków Azotowych w Tarnowie-Mościskach (dziś Grupa Azoty), jednej z najnowocześniejszych fabryk w Europie. Mościcki, genialny naukowiec, w czasie zaborów uciekł z kraju ścigany za planowanie w Warszawie zamachu bombowego na rosyjskie elity. W Wielkiej Brytanii łapał się dorywczych prac, pieniądze na jedzenie przysyłała mu matka. Kiedy potem dostanie od Szwajcarów laboratorium do pracy, zacznie tworzyć wynalazki, stanie się autorem ponad 40 patentów i pierwszych kondensatorów na Wieżę Eiffla. Zawsze będzie uważała, że talentom trzeba dać możliwość rozwoju, a ludziom wędkę zamiast ryby i z tą myślą wróci do Polski na prośbę Józefa Piłsudskiego, by dać przykład patriotyzmu opartego na intelekcie i kompetencjach. „Kompetencje, panowie. Kompetencje i profesjonalizm”, zwykł też powtarzać wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski – w młodości marzyciel, który uciekał z lekcji, a w życiu dorosłym śmiały wizjoner, który postawił na polski port w Gdyni i podjął się budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego. Inwestycję zaplanowano na lata 1936-1940.
Odbudowujące się państwo postawiło na inżynierów i konstruktorów, a polskie wynalazki śmiało konkurowały w świecie. O postępach w budowie COP pilnie donosił „Kurier Codzienny”. W muzeum urządzono jego redakcję. Jest okazja wcielić się w wydawców i ułożyć pierwszą stronę albo zostać zecerem, który mozolnie układa czcionki, by wydrukować gazetę. Uwaga! Czasem dzwoni telefon. Kto go odbierze, na pewno usłyszy news. Nagranie trochę jak w starym radiu przenosi nas do tamtej pełnej zapału epoki, niczym reportaże Melchiora Wańkowicza, jednego z największych piewców COP-u.
W muzeum jest wiele takich mikroświatów. Pojedziemy więc pociągiem, obserwując przez okna robotników uwijających się przy budowie dróg. Dzieci ułożą z puzzli tory, a dorośli pozazdroszczą przedwojennym pasażerom, widząc certyfikat punktualności Polskich Kolei Państwowych – przejazd od jednego miasta do drugiego nie mógł mieć wtedy opóźnienia większego niż 5 minut! Podróż luxtorpedą z Krakowa do Zakopanego trwała 2 godziny 18 minut - rekord do dziś niepobity. Rozparci na tylnym siedzeniu auta posłuchamy o trylince, którą wymyślono budując do Stalowej Woli drogi nie do zdarcia. Na ekspozycji dumnie stoi fiat 508 – pierwszy samochód z polskiej linii produkcyjnej. Jaki głosi legenda, dyrektor włoskiego Fiata chciał jeździć modelem zmontowanym właśnie nad Wisłą, bo tak wysokie miał zdanie o polskich inżynierach. Obok stoi mały samochodzik mikrus – dzieło już powojenne mieleckich i rzeszowskich inżynierów – jeden z wielu przykładów pokazujących jak tradycje COP dały wiedzę i kompetencje kolejnym pokoleniom.
Za każdą muzealną ścianą czekają odkrycia i jeszcze niejedna refleksja. Przy gablocie z niezawodnymi pistoletami vis Piotra Wilniewczyca i Jana Skrzypińskiego, które produkowano w Radomiu, podczas zadzierania głowy na dźwięk śmigieł błękitnego bombowca Łoś z Mielca, czy nad makietą postawionego w 26 miesięcy i 26 dni miasta Stalowa Wola, do którego ściągali ludzie z całej Polski, bo oprócz dobrze płatnej pracy w Zakładach Południowych, czekały na nich zelektryfikowane mieszkania, nowe szkoły i stadion. Nowoczesne miasto miało wychowywać do czystości, piękna i porządku. Do tynku dodawano błyszczącą mikę, by budynki lśniły w słońcu. Można przyjrzeć się temu z bliska wędrując zaaranżowaną uliczką, zajrzeć do fryzjera i fotografa, szkolnej klasy. W mieszkaniu dyrektora na ścianie wisi reprodukcja obrazu Tamary Łempickiej podarowana Muzeum COP przez prawnuczkę sławnej malarki. Tamara jedzie na nim w zielonym bugatti. Piękna Polka, która podbija świat. Doskonały epilog opowieści o COP w muzeum, które budzi marzenia.